In memoriam Cezarego

In memoriam Cezarego

Czy to najgorsze, czy najlepsze co może nas spotkać w przypadku przyjaźni? Śmierć przyjaciela na moich rękach. Z jednej strony rozpacz, smutek, ból, że odszedł. Że przecież jeszcze tyle nas czekało. Ale z drugiej strony radość, że było się z nim do ostatniej chwili, że nie umarł samotnie… Najgorszy jednak jest ciągle powracający obraz – jego wydającego ostatnie tchnienie. Owszem, chodzi mi o śmierć mojego ukochanego pieska. Jednak był on wierniejszy od wielu ludzi. Cezary chorował od ponad dwóch miesięcy. Początkowo wydawało się, że to nic poważnego, że szybko uda się go wyleczyć. Gdy mu się nie poprawiało, okazało się, że to może być marskość wątroby – przecież nie pije!) Albo rak. To już zabrzmiało trochę jak wyrok, choć wielu mówiło, że z tym rakiem może i tak przeżyć jeszcze ze dwa lata. I tego się trzymaliśmy. Tej nadziei. Niestety choroba postępowała szybciej niż nam się wydawało. Z czasem Cezi nie umiał wchodzić po schodach (a przecież mieszkaliśmy na czwartym piętrze). Potem nie chciał nawet po nich schodzić. Zmuszaliśmy go do tego, by motywować go do walki z chorobą, do walki o życie i normalne funkcjonowanie. Początkowo cieszył się z wyjścia z domu, nawet jeśli miał problemy ze schodami. Potem nawet 13 na to nie miał ochoty. Zniosłam go kilkakrotnie na dwór, ale on chciał wracać do domu. Śmiałam się nawet, że ma agorafobię. Niestety nie dało się nie zauważyć, że gaśnie w oczach. Wyszczuplał bardzo, tylko to brzuszysko wciąż miał tak wielkie. Wyostrzyły się jego rysy. Oczy czasem były takie nieprzytomne, jakby już dawno patrzyły na drugą stronę. Najwspanialsze było to, że mimo choroby nadal potrafił okazywać mi miłość. Przychodził mnie pocieszać, gdy byłam smutna. Cieszył się, gdy wracałam do domu. I ufnie brał tabletki ukryte w jedzeniu. I choć wiedział, że są tam tabletki, to jednak przecież wiedział, że nigdy nie zrobiłabym mu krzywdy i nie dawałabym mu czegoś, czego nie musiałby zjeść.

Kraków, 02.12.2004 r.

Witam.
Marta opisała tutaj odejście naszego wiernego przyjaciela psa - Cezarego. Tak dzieci bardzo przeżyły rozstanie z nim. Ja może trochę mniej, bo już miałam za sobą różne rozstania, a oprócz tego to pies dzieci i one się nim zajmowały. kiedy rok po roku wyjechały na studia do Krakowa, wszystkie. obowiązki spadły na mnie. Żeby utrzymać dzieci dodatkowo więcej pracowałam, więc dla Czarka miałam bardzo mało czasu.
Pozdrawiam
Ela

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

139

Czary / Spells

137