Amsterdam 3 czerwca`06 – sobota
Amsterdam 3 czerwca`06 – sobota
To chyba dotychczas najdziwniejsze /właściwie najniezwyklejsze miejsce/ w którym pisałam. Jestem w Holandii na międzylądowaniu. Do samolotu jeszcze kilka godzin. Jestem po prostu przerażona. Sama w obcym kraju, nie poznałam podczas lotu nikogo, kto by się wybierał się w te same strony co ja, więc w Stanach też będę sama tułać się po obcych miejscach. Mam tylko nadzieję, ze Pan Bóg czuwa nade mną. Wiara w to, że właśnie w ten sposób / bo przecież wszystko przy załatwianiu programu szło tak prosto jak wtedy, gdy jeden uderzony klocek domino przewraca następne/ spełnia się Boski plan, pozwala mi jeszcze się trzymać i nie załamywać. Ale może napiszę kilka słów o ostatnich dniach przed wylotem. Pominę oczywiście brak zorganizowania na czas itp. Natomiast w czwartek wydarzyły się dwie ciekawe sprawy. Tzn. spraw może było trochę więcej niż dwie, ale dwie mają znaczenie. Tak się stało, że umówiłam się aż na dwa spotkania, jedno dziwniejsze od drugiego. Ale zacznę od tego bardziej oczywistego. Zaprosiłam Marka K. na piwo w podzięce za współpracę przy tomiku. W czasie rozmowy wyskoczył z twierdzeniem, że po co mi facet z informatyki, skoro on mógłby być moim facetem, bo też zna się na komputerach. Trochę zamieszałam, bo to nie była taka oferta wprost, ale ogólny sens pozostał. Nie ukrywam, że na to wpływa również Marcin, czyli moje drugie spotkanie mniej oczywiste. Studiuje na Politechnice i ...jest niesamowicie podobny do Piotrka!!! I to nawet nie tyle, że z wyglądu, lecz z jakiejś takiej podobnej mimiki, podobnych reakcji. Zaprosiłam go na piwo, za które on jak najbardziej za nie zapłacił. Wydaje mi się, że dobrze nam się gadało i może będę miała do czego wracać, nawet jeśli miałoby to być kumpelskie piwo. Ach zapomniałam o najważniejszym. Chociaż widzieliśmy się raptem chyba trzeci raz, to Marcin gdy się ze mną żegnał, to przytulił mnie!!!/ zawstydzona/. To było takie milusie i naturalne, że podbił mnie tym zupełnie. Cala ta sytuacja z Marcinem dała mi dużo optymizm, ciepła i nadziei, mimo wszystko. Kończę pisać, ale na szczęście pisanie zabiło mi trochę czasu i strachu. Piję niesmaczne holenderskie cappucino za jakieś dwanaście złotych w przeliczeniu i zastanawiam się co mnie czeka w Nowym Jorku, czy sobie poradzę, czy zmienię się tak bardzo jak sądzę, że mi się uda. Pełna nadziei i strachu czekam na swój lot do spełnienia moich marzeń!
Witam.
Tak widzimy wielka odwagę Marty. Pierwszy jej lot w jej życiu. I niestety sama, ale poradziła sobie.
Pozdrawiam
Ela
Komentarze
Prześlij komentarz