80
80
19 lipca 2010 r.- Lotnisko – Pyrzowice
Czekam na lot do Rzymu. Może w tym miejscu łatwiej mi będzie opisać ostatni czas pobytu Marty na ziemi. Zaczyna się bowiem najtrudniejszy dla mnie moment mojej opowieści. Wiele razy już przymierzałam się do napisania tego fragmentu.
***
Wróciłam z zakupami.
- Marteczko proszę cię może zaczniesz się pakować.
- Mamo jeszcze nie mam promesy wizowej. Wiesz, że przywiozą mi w piątek, nie chcę zapeszać.
- Wiesz, że w tygodniu ci nie pomogę. Jest koniec semestru. Mam w szkole szaleństwo.
- No dobrze, zacznę przeglądać rzeczy.
Zajęłam się domowymi obowiązkami. Marta co jakiś czas przychodziła do mnie z różnymi swoimi rzeczami. Segregowała swoje rzeczy, część kazała mi przekazać siostrzenicom, część mnie oddała. Cieszyłam się. Nikt nigdy nie obdarował mnie taką ilością prezentów.
- Córeczko kupiłam ci wszystko co ci będzie potrzebne na pierwszy miesiąc, ale zerknij może jeszcze o czymś zapomniałam. Nie chciałaś pod choinkę płaszcza kąpielowego.
- Oj, mamo przestań, dołożyłaś mi do biustonosza. Po co mi te rzeczy. W Nowym Jorku kupię sobie ładniejsze.
- Dobrze, a biżuteria ze złota.? Nie lubisz jej nosić, ale nie wrócisz tak szybko do Polski. Może jednak ją zapakuj.
- Mameczko przywieziesz mi w wakacje, gdy przylecisz na mój ślub. Wiesz, że nie lubię złota. Będzie dla moich dzieci.
Tak Marta na poważnie przygotowywała się do swojego Nowego Życia. Gdy chodziłyśmy na zakupy pokazywała mi sukienkę, jaka będzie chciała założyć do ślubu. Taka dwuwarstwowa, z białym podbiciem i delikatną haftowaną górą, a wiązanka miała być z różowych storczyków. W moim pokoju na wszystkich wolnych półkach pojawiły się rzeczy przygotowane do spakowania.
Komentarze
Prześlij komentarz