104
104
Nie chciałam żadnej stypy. Jednak moje koleżanki ze szkoły dla gości z Krakowa, delegacji z Uniwersytetu Jagiellońskiego i aktorów, przygotowały obiad w restauracji w Rynku. Pojechała też najbliższa rodzina. Na parkingu przed cmentarzem podszedł do mnie ksiądz Maciej i powiedział:
- Pani Maliszewska w czasie pogrzebu dostałem takie słowa: ”Marta będzie w czyśćcu tylko osiem dni, pod warunkiem, że pani codziennie przez oktawę będzie w kościele na mszy i przystąpi do komunii. Nie wiem, czy pani wie, że oktawę są tylko święci i błogosławieni.
- Nie wiem, ale kiedy dzwoniłam do Rzymu, do sióstr w Zgromadzeniu de Notre Dame, to moja kuzynka powiedziała: Marta była święta. Siostry też ją opłakują i modlą się za nią. Część sióstr, amerykanek pamięta Martę z jej pobytu w Rzymie. Dobrze, oczywiście tak zrobię. Za chwilę podszedł do mnie ksiądz Robert. Żegnając się ze mną powiedział:
- Nie martw się Elżuniu. Wyjeżdżam do Jerozolimy. Odprawię tam mszę za Martę.
- Dziękuję – odpowiedziałam.
Wieczorem zaczęłam palić papierosy. Nie paliłam już ponad trzy lata. Ale nie wiedziałam czym mam zabić w sobie potworny ból i rozpacz. Zresztą nie ma takich słów, które są w stanie wyrazić takie uczucie starty. Po prostu nie ma. Siedziałam z Marty misiem, który przywiozła z Nowego Jorku i z którym siedziała, na tapczanie, kiedy rozmawiała przez telefon z Davidem. Michał rozmawiał z Davidem w języku angielskim. Bardzo długo. Potem wszedł do mnie do pokoju i powiedział:
- Mamo, to ja powinienem umrzeć, nie Marta.
- Wiem – odpowiedziałam, ale już nie miałam sił mu tłumaczyć, że jakieś dwa lata wcześniej miałam taki sen, po którym bałam się że mu coś się stanie. Teraz wiedziałam, że to chyba śnił mi się pogrzeb Marty, ale nie potrafiłam odczytać tego snu.
Komentarze
Prześlij komentarz