96
96
Wyciągnęłam różaniec i zaczęłam się głośno modlić o jej życie. Widziałam, że przywieźli wreszcie krew. Było już kilku znajomych i ksiądz Maciej w szpitalu. Jak mantra powtarzałam, że będzie dobrze. Ja też w wieku dwudziestu jeden lat, byłam skazana prawie na śmierć przez lekarzy onkologów, a przecież przeżyłam . Z Martą też tak będzie. Nasłuchiwałam działających urządzeń, przez ścianę. Bałam się ciągłego dźwięku, oznaczającego koniec pracy serca. W kalendarzu pisałam modlitwę do św. Judy Tadeusza. Zapisałam osiem. Wyszedł kolejny lekarz i stwierdził, że jest druga reanimacja . Była godzina dwudziesta. Wzięłam różaniec do ręki i klęcząc na korytarzu szpitalnym głośno odmawiałam różaniec. W pewnym momencie jakaś okropna myśl zaczęła mi się kołatać po głowie: „Marta is death”. Właśnie po angielsku. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego. Na parapecie okna obok mojego telefonu leżał telefon Marty, który w jakimś momencie przyniosła mi pielęgniarka. O godzinie dwudziestej trzydzieści wyszedł lekarz z pielęgniarką i podali mi jakiś płyn do wypicia. Za chwilę wyszedł kolejny lekarz ten od reanimacji i powiedział:
- SERCE MARTY PRZESTAŁO BIĆ!
- Nie, to nieprawda- krzyknęłam.
- Proszę pani nic nie mogliśmy zrobić, pani córka nie żyje.
Chwyciłam za telefon Marty, nacisnęłam na numer do Davida. Odebrał. Powiedziałam do niego:
- Marta is death.
Nie wiem co David do mnie mówił. Telefon wzięła Marty koleżanka Ania i zaczęła z nim rozmawiać. Nie wiem chyba upadłam na ziemię. Krzyczałam przeraźliwie krzyczałam. Chciałam, żeby podłoga się pode mną rozstąpiła i żebym mogła w nią wpaść. Chciałam nie istnieć, albo obudzić się z koszmarnego snu. Niestety wszystko działo się naprawdę. To nie był ani film, ani sen. Dostałam jakiś zastrzyk .Ksiądz Maciej z lekarzem zawlekli mnie do Marty. W kąciku jej ust była krew.
Komentarze
Prześlij komentarz