94
94
- Martuś potrzebujesz sakramentów. Ostatnie namaszczenie.
- Namaszczenie chorych - poprawił mnie Robert.
- Tak przejęzyczyłam się. Jestem taka zdenerwowana.
Byłam przerażona krwią, która chlustała co chwilę z ust Marty. Zaczęłam prosić lekarzy o pomoc. Siedzieli w pokoiku obok. Odpowiadali, że nic nie mogą zrobić i czekają na jakąś lekarkę. Jedynie młoda pielęgniarka podeszła ze mną do Marty , coś jej poprawiała i tak słodko do niej powiedziała:
- Żabko nie odchodź. Proszę.
Wtedy dopiero Marta do mnie powiedziała:
- Mamo, boje się, że umrę.
- Nie Martuś to niemożliwe. Wszystko będzie dobrze.
I zbierałam z jej nagiego, pięknego, młodego ciała krew. Jej cierpienie było straszne. Czoło pokryte potem, a ciało czekające na kolejny atak rozrywanych wnętrzności zakończonych z ogromnym wysiłkiem wypluwaną krwią.
Zadzwonił telefon. To koleżanka ze szkoły. Stwierdziła, że jest już na korytarzu w szpitalu.
- Marteńko poczekaj chwilę, przyjechała Iwona. Ona ma tyle znajomości, może mam pomoże.
- Dobrze mamo.
- Robert proszę cię zastąp mnie na chwilę. Będziesz wycierał krew z ust Marty?
- Poradzę sobie. Idź działaj.
Wybiegłam na korytarz. Po krótkiej relacji Iwona zadzwoniła do swoich znajomych i w efekcie przyszedł z powrotem do szpitala ordynator. W międzyczasie widziałam jak wbiegała do sali lekarka, która zabrała Martę na dializę. Dopiero po interwencji jej wysoko postawionych znajomych zaczęła się pojawiać pomoc dla Marty. Zadzwoniła też koleżanka, podając numer telefonu do swojego męża z kliniki w Katowicach. Ordynator z wypiekami na twarzy , przepytywał mnie o objawy choroby Marty. Wcześniej w swoim gabinecie nie miał na to czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz