98
98
Wiem ,że w końcu przyjechał Michał. Nie pamiętam, chyba rzucił się na wersalkę. Może zasnął. Ksiądz Maciej obiecał, że przyjedzie rano. Wiem, że co chwilę się wybudzałam i wychodziłam do kuchni, tak naprawdę nie wiem po co? Za każdym razem pojawiała się tam moja synowa z kolejną porcją tabletek, które bezmyślnie łykałam. Rano wstałam zamroczona i zaczęłam ożywiać się kawą. Wypiłam w tym dniu osiem kaw. Rano też przyjechała moja siostra Gosia. I to ona zabrała relanium z ręki mojej synowej i zaczęła mi podawać jakieś ziołowe tabletki. Pamiętam, jak krzyknęła do Basi:
- Co ty jej dajesz? Ona nie może zażywać relanium.
/ Jakiś czas po wszystkim liczyłam , że w ciągu jednej nocy zjadłam piętnaście tabletek. Po prostu cudem żyję. Pytanie tylko po co?/.
Siedziałam martwo w fotelu, ryczałam i wydzwaniałam do wszystkich, którzy byli wpisani w Marty telefon i mój. Czasami dzwonili znajomi z pytaniem czy to prawda, co się stało z Martą i kiedy jest pogrzeb. Michał z księdzem i różnymi ludźmi, którzy nagle pojawiali się oferując pomoc, jeździł i załatwiał wszystkie formalności związane z pogrzebem. Ja tylko na coś wyrażałam zgodę lub nie. W tym załatwianiu, jakby jakaś siła „z góry” prowadziła, przysyłała następnych ludzi, do zrobienia kolejnych czynności. Ksiądz Maciej twierdził, że to Pan Jezus się o wszystko zatroszczył. Działy się w tym wszystkim rzeczy niesamowite. Na przykład Michał zadzwonił z cmentarza:
- Mamo, niestety nie ma miejsca blisko bramy tak jak chciałaś, jest tylko na końcu przy parkanie.
- Nie, Michał nie chcę tam. Przecież będę często chodzić do Marty. Chciałabym, żeby była blisko rodziny mojego ojca. Powiedz to kierownikowi. Oni są pochowani blisko kaplicy.
- Dobrze zobaczę co się da załatwić.
Po chwili znowu zadzwonił.
Komentarze
Prześlij komentarz