1 marzec – sobota
1 marzec – sobota
Minął kolejny tydzień mojej młodości. Staje się ona coraz krótsza. A na dodatek monotonna. Znowu było, ze strony chłopaków masę spojrzeń, uśmiechów czy malutkich momencików / takich słodkich/. Lecz w naszym zżyciu i obopólnej przyjaźni nie ruszyliśmy się nawet o krok.
Zrobię przegląd tygodnia.
Poniedziałek – nie wydarzyło się zbyt dużo. Marek siedział cały czas w klasie. Innych ciekawych zdarzeń z tego dnia nie pamiętam.
Wtorek - oj, wtedy troszkę się wydarzyło. Pooglądaliśmy sobie trening klasy ósmej A. Chłopcy oczywiście byli troszeczkę zdziwieni. Potem Marek, Łukasz poszli na spotkanie do salki z ósmej C. Poczułam się wtedy ohydnie, paskudnie tak jakby ktoś mnie zdradził. Okropne uczucie. Potem posiedziałyśmy chwile u Pako i z nim chwilę pogadałyśmy. A potem poszłam z Keketką do sklepu. I kiedy z niego wyszłyśmy stwierdziłam, żeby Keketka mnie odprowadziła do chaty, bo w tamtą stronę szli: Bumer i Marek. Kiedy szłyśmy przed nimi słyszałam / chociaż nie jestem pewna/ jak gadali o nas. Niezbyt przychylnie. I chociaż mieli okazję, aby coś do nas zagadać, nie zrobili tego.
Środa – w środę byłam w Chorzowie. Było całkiem fajnie. Nie będę wnikać w szczegóły.
Czwartek - znowu nic w szkole. Potem / po lekcjach/ byłyśmy u Pako.
Piątek – no, piątek był całkiem, całkiem. Chociaż Marek tak gdzieś do piątej lekcji nie ruszał się z klasy. Ale potem poszedł pod sklepik. I w bardzo miły sposób zawieszał na nas wzrok. Jednak najsympatyczniej było kiedy szłam po schodach do góry. No i szłam w jakimś odstępie od Marka. Ale kiedy on się zatrzymał / nieważne z jakiego powodu/ ja znalazłam się dokładnie za nim i poczułam się bardzo fajnie. Zresztą w ogóle czuje się bardzo fajnie w towarzystwie Marka. Również w piątek dowiedziałam się, że bardzo miły ktoś prowadzi propagandę przeciwko mnie. To znaczy w pracowni muzycznej są przypisywane bardzo miłe rzeczy na mój temat. Jeszcze dokładnie nie wiem co. Ale pewnie wkrótce się dowiem. Ciekawa jestem kto mnie aż tak bardzo nie lubi, a chyba wręcz nienawidzi.
Sobota – jeszcze zanim opiszę sobotę jedno wydarzenie z wtorku. Otóż przed lekcjami poszłam
z Anką i Keketką do sklepiku. I one obydwie coś kupowały. A ja stałam o krok od sklepiku. I w pewnym momencie zauważyłam, że idzie Marek i Bumer. No i tu powinno nastąpić zakończenie takie samo jak dnia 21 listopada ubiegłego roku. Jednak wcale Marek się do mnie nie uśmiechnął, nie spojrzał na mnie no i wiadomo nie powiedział mi „cześć”. I kiedy tak stałam sobie pomiędzy nim a Bumerem z jednej strony czułam się bardzo fajnie. A z drugiej strony poczułam smutek, pustkę, zdradę. To wszystko jeśli chodzi o wtorek.Teraz już przechodzę do wydarzeń z soboty. Otóż dowiedziałyśmy się, że w Szkole Podstawowej nr 35 jest mecz „naszych” chłopaków. No i oczywiście wpadłyśmy na pomysł, żeby pojechać i pooglądać ten mecz, chociaż ta szkoła znajduje się kawałek od ulicy Toszeckiej, na drugim końcu miasta. Wysiadłyśmy sobie na przystanku koło domu Marka. No i oczywiście on musiał wyjść wtedy z chaty na mecz. Popatrzył się na nas trochę. I sobie poszedł do chaty z powrotem / nie wiem w jakim celu/. Potem jeszcze poszedł do kiosku i w ogóle trochę się kręcił. A potem przyjechał Siergie i poszli razem na mecz. Potem kiedy już byłyśmy w szkole wszyscy troszeczkę się zdziwili. Ale wcale nie mieli ochoty z nami gadać. Marek w pewnym momencie obdarzył mnie swoim spojrzeniem / takim co zawsze, od którego się troszeczkę peszę/. Kiedy już oni mieli rozgrzewkę, a my sobie siedziałyśmy na ławce, patrzyłam prosto w oczy Markowi i Bumerowi. Potem zaczął się mecz. Przeciwnicy Szkoły Podstawowej nr 35 byli dosyć dobrzy. I gdzieś tak od połowy kibice tamtych zaczęli totalnie wszystko zagłuszać, szczególnie przy osobistych. A my wtedy włączyliśmy się do ogólnego hałasu skandując n.p. Bumer, Bumer. Co zresztą bardzo im pomoglo. Bo kiedy nie krzyczałyśmy to Bumer nie trafił dwóch osobistych. A potem trafił obydwa. Muszę napisać, że Bumer grał bardzo, bardzo dobrze. Przeprowadził chyba najwięcej akcji. Na tym meczu też kilka tych znanych wszem i wobec spojrzeń ze strony Marka. W pewnym momencie patrzył się na mnie już dosyć długo i w ogóle jakoś tak sympatycznie, jak również tęsknie. No i wtedy Keketka coś ode mnie chciała. Jednak po jej minie odczytałam, że ona zauważyła to spojrzenie i była potwornie zazdrosna / ale sobie schlebiam!/ Dzięki nam / żartuję/, przede wszystkim dzięki sobie „nasi” chłopcy WYGRALI pierwszy mecz. Potem poprzyglądałam się pewnemu gostkowi i stwierdziłam, że jest to Jacek, którego wyrzucili od nas z budy po miesiącu. Stwierdziłam również, że jest całkiem fajny. I, że nie miałabym nic przeciwko temu, żeby dalej chodził z nami do budy. Jacek przez cały następny mecz nam się przyglądał i próbował sobie przypomnieć, czy nas zna. No bo wiedział, że jesteśmy z dziewiętnastki, wiec powinien nas znać. Ale chyba nie doszedł do tego, czy nas zna czy też nie. Jeszcze przed drugim meczem Bajka poprosił nas żebyśmy poszły do sklepu po napoje. Co zresztą uczyniłyśmy. Jadąc autobusem na mecz pewien chłopak nam się bardzo przyglądał. Jakoś wydawało mi się, że go skądś znam, ale nie wiedziałam skąd. Potem przyszedł on do Szkoły Podstawowej nr 35 na mecz i cały czas miałam takie głupie uczucie, że jednak go skądś znam./ Dopisek – to był Grzesiu/.
Jest on całkiem fajny i słodki. Dzisiaj / bo jest już niedziela/ olśniło mnie, że chodził on do nas do klasy sportowej w pierwszym półroczu w siódmej klasie.
/Dopisek – to nie był on/.
Sądzę, że go już nigdy nie spotkam. A on niestety zaczął mi się troszeczkę podobać.
/Dopisek – widuję go dosyć często/.
Drugi mecz był bardzo fajny. Przeciwnicy mieli bardzo dużo kibiców / bo i swoich i drużynę ze Szkoły Podstawowej nr 35, Jacek nie był po żadnej stronie/. No i przeciwko tamtym kibicom była tylko nasza czwórka. Jednak „naszym” to wystarczyło, bo wygrali mecz i ogólnie „podyktowali” wynik. Bo tamtym prawie nie pozwalali dojść do piłki. No i oczywiście ten drugi mecz również WYGRALIŚMY. Moc całusków dla naszych / tylko, że oni ich nie chcą/. To wszystko. Marek swoim zachowaniem dobija mnie już całkiem. Zresztą nie tylko Marek, ale reszta też. Chciałabym mieć w nich przyjaciół. Przecież to wcale nie jest tak wiele. Mógłby też jeden „ktoś” dać mi odrobinę ciepła. Stać się moim takim najbliższym przyjacielem. Ale na to też nie ma nikt ochoty. Pech, pech, i jeszcze raz pech. Już wolałabym ich w ogóle nie widywać na oczy, niż widzieć jakieś dziwne spojrzenia, które znaczą dużo albo nic.
Witam
Dzisiaj mamy cały przegląd tygodnia z życia Marty.
Pozdrawiam
Ela
Komentarze
Prześlij komentarz